Pilot szturmowego Mi24 przed uderzeniem o ziemię zdążył tylko krzyknąć - dowiedział się "Dziennik". Katastrofa musiała całkowicie zaskoczyć załogę śmigłowca, który dwa tygodnie temu rozbił się podczas nocnych ćwiczeń.
"Ostatni dźwięk, jaki dotarł do kontroli lotów, to krzyk któregoś z pilotów. To nie było żadne słowo, tylko nieartykułowany okrzyk" - mówi "Dziennikowi" Paweł Portała, szef Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Bydgoszczy, która prowadzi śledztwo w sprawie katastrofy. "Można z tego wnioskować, że katastrofa zaskoczyła załogę" - dodaje Portała.
Wypadku nie widzieli piloci dwóch pozostałych Mi24, które brały udział w ćwiczeniach - latały w innych rejonach poligonu.
Mi24 tej nocy miał niszczyć cele z broni pokładowej, załoga latała, używając noktowizorów oraz bez nich. Według planu śmigłowiec miał nie schodzić poniżej pułapu 200 metrów. Jednak uszkodzenia wraku wskazują, że maszyna po prostu wleciała w las na sporej prędkości.
Opancerzony 5-milimetrową blachą kadłub pękł tuż za kabinami, a tylny fragment z belką ogonową został odłamany. Nie doszło jednak do wybuchu amunicji ani zapłonu paliwa - i to uratowało pilota oraz technika, którzy wyszli z wypadku z lekkimi obrażeniami. Operator uzbrojenia, który był w pierwszej, najniżej położonej kabinie, zginął na miejscu.
KOMENTARZE (0)
Do artykułu: Katastrofa Mi24 - pilot szturmowca zdążył tylko krzyknąć