Narodowy przewoźnik lotniczy traci miliony złotych na kontraktach paliwowych. Mimo, że na giełdach baryłka ropy kosztuje teraz ok. 40 dol., LOT płaci za paliwo tak, jakby kosztowała ona nadal 140 dol.
Jak podaje "WSJ Polska" z powodu chybionych umów paliwowych stanowisko może stracić wkrótce Konrad Tyrajski, wiceprezes spółki ds. finansowych, odpowiedzialny za ich podpisanie.
Wiceprezes tłumaczył, że wszystkie linie lotnicze straciły na kontraktach. Jednak dziennik powołuje się na anonimowego członka rady nadzorczej, który podaje za analizą zarządu, że LOT jest znacznie powyżej europejskiej średniej, jeśli chodzi o straty.
Z tego powodu rada postanowiła, że umowy ma wkrótce ocenić niezależny audytor. - Uważamy, że wiceprezes Tyrajski, decydując się na tak długie umowy, działał na szkodę spółki. Wkrótce stosowny wniosek w tej sprawie prześlemy do prokuratury - zapowiada w dzienniku Stefan Malczewski, szef "Solidarności" w PLL LOT.
Umowy krytykuje też Zbigniew Sałek, wiceprezes Międzynarodowego Stowarzyszenia Menedżerów Lotnisk. – Jeżeli ktoś się zna na helingu, to nie zawiera umów na dwa lata, tym bardziej przy tak zmiennym rynku jak ropa. Z reguły zawiera się kontrakty na trzy miesiące, na pół roku - mówi w "WSJ Polska" Sałek.
Jak ustalił "WSJ Polska", LOT zawarł umowy w lipcu 2008 r., gdy cena ropy szła gwałtownie w górę, osiągając rekord cenowy 147 dol. Za baryłkę. Wiceprezes Tyrajski podjął taką decyzję m.in. w oparciu o analizę firmy McKinsey. Wynikało z niej, że na przełomie 2008 i 2009 roku cena może wzrosnąć nawet powyżej 200 dol. za baryłkę. LOT postanowił więc zabezpieczyć swoją działalność, zawierając kontrakty z pięcioma konsorcjami finansowymi. Spółka miała zarabiać, a nie tracić na dalszych wzrostach cen paliwa.
Po raz pierwszy kilkudziesięciomilionową stratę uwzględniono w wynikach za październik. W efekcie, jak podaje dziennik, wynik netto był gorszy od odnotowanego w 2007 r. aż o 624 mln zł, a po dziesięciu miesiącach 2008 roku firma straciła na czysto aż 459 mln zł.