Gdyby nie falstart, prywatny kolejowy przewoźnik pasażerski PCC/Arriva wyszedłby na swoje.
— Na starcie ponieśliśmy dwukrotnie wyższe koszty, niż zakładaliśmy — mówi Piotr Rybotycki, dyrektor PCC/Arriva.
Przewoźnik szacował, że na start działalności potrzeba 1,5 mln zł. Od samorządu toruńskiego dostał 13 szynobusów, ale taboru było za mało. Z własnej kasy Arriva i PCC dokupiły 3 pociągi. Do tego doszły wydatki na zatrudnienie około 150 pracowników i koszty związane ze sprzedażą biletów, zapowiedziami pociągów, opłatami za dostęp do torów, obsługą pojazdów itp.
Kosztorysy można było jednak wyrzucić do kosza już w kilka dni po uruchomieniu połączeń. Premiera prywatnych kolei, mówiąc oględnie, nie wypadła najlepiej: pociągi na początku spóźniały się lub w ogóle nie przyjeżdżały.
— Urząd marszałkowski zaczął naliczać kary, przestał dopłacać do biletów, gdyż część połączeń nie była realizowana, co z kolei spowodowało, że musieliśmy zapewnić transport zastępczy autobusami — opowiada dyrektor.
Słowem, koszty i jeszcze raz koszty. Same kary wpłacone do samorządowej kasy to 500 tys. zł, organizacja zastępczego transportu — kolejne kilkaset tysięcy. Do tego dochodzą korzyści utracone, czyli spadek wpływów z biletów. Łączne koszty niemal dwukrotnie przebiły pierwotne szacunki.
Dzisiaj jest już lepiej. Przewoźnik jeździ zgodnie z rozkładem, pasażerów przybywa, a urząd marszałkowski płaci pełną dotację do przewozów. Piotr Rybotycki uważa, że choć pierwotne założenia wzięły w łeb, to konsorcjum jeszcze może wyjść na swoje - podaje "Puls Biznesu".
— W związku z problemami na początku naszej działalności, które spowodowały odpływ pasażerów, zmalała sprzedaż biletów. Obecnie sprzedaż idzie zgodnie z planem — mówi Piotr Rybotycki.
KOMENTARZE (0)
Do artykułu: PCC/Arriva spróbuje obalić kolejarskie mity