Po Europie szybciej podróżuje się dziś koleją niż samolotem. Po prostu wsiadamy do pociągu. A samolot? Godzinę lub dwie - droga na lotnisko, półtorej - odprawa. Lot w pozie embrionalnej, a potem pół godziny czekania na bagaż i dojazd z lotniska do celu podróży.
Tak czy owak schodzi na to większość dnia. Tymczasem jadąc pociągiem z centrum Paryża do Marsylii, dotrzeć tam można w trzy godziny, z Wiednia do Budapesztu czy z Londynu do Brukseli - jeszcze szybciej, bo w dwie i pół godziny.
Jeśli gdzieś jeszcze uchowała się straż graniczna, celnicy pofatygują się do naszego przedziału, salutując w drzwiach. Jeżeli przed podróżą nabierzemy ochoty na łyk wody czy brandy, nie będziemy musieli wypijać jej lub wyrzucać, stojąc w drzwiach wagonu, po to tylko, by już w środku kupić gorszą i droższą. Naszego bagażu nikt nie będzie ważył, oklejał, ciskał nim, mazał kredą, otwierał, gubił ani wypłacał nam odszkodowania w wysokości 20 dol. za kilogram. Za kilo futra od Prady na przykład.
Za oknem powoli przesuwać się będą krajobrazy, miasteczka i lasy, a nie tylko abstrakcyjny puch chmur. Można się przechadzać, oddychać świeżym powietrzem, czasem zapalić w przejściu czy choćby podczas postoju na peronie i telefonować, ile dusza zapragnie. W nocnych ekspresach można się wyspać w czystej pościeli, zjeść śniadanie, wziąć prysznic i pogawędzić z konduktorami, którzy mają lepszą herbatę i więcej czasu niż umalowane laleczki stewardesy - pisze "Dziennik".