Kierowcy są wściekli: choć prawo pozwala, by od 24 maja na skrzyżowaniach znów były zielone strzałki dla skręcających w prawo, niewiele dużych miast zdecydowało się na ich ponowne zainstalowanie.
Teraz badany będzie ruch na każdym z tych skrzyżowań. To urzędnikom zajmie kilka kolejnych miesięcy. Dopiero wtedy sygnalizatory ułatwiające skręt w prawo znów zabłysną na ulicach. Na których w pierwszej kolejności?
- Mogą się pojawić na skrzyżowaniach, na których jeszcze ich nie było, zniknąć z tych, na których są, albo wrócić na te, na których były wcześniej - wyjaśnia Katarzyna Kasprzak z wrocławskiego magistratu.
W Lublinie zielone strzałki wracają, ale powoli. Właśnie zlecono ich montaż na skrzyżowaniu ul. Lubomelskiej i al. Solidarności. Urzędnicy wyliczyli, że w całym mieście przywrócenie znaków pochłonie ok. 50 tys. zł. Ile to potrwa? Rzecz jasna, nie wiadomo.
Łatwiejsze zadanie drogowcy mieli na Śląsku. Tu na wielu skrzyżowaniach zielonych strzałek nie zdemontowano, a jedynie je przezornie zasłonięto. Teraz wystarczy zdjąć foliowe zasłony. Tak było na przykład w tunelu pod katowickim rondem.
Śląscy kierowcy ciągle czekają, aż strzałka wróci na zjazd z autostrady A4 do Gliwic. Do dziś częstym obrazkiem jest sznur aut czekający na zielone światło przy zjeździe z autostrady i pusta ulica Pszczyńska, na którą chcą wjechać.
W Warszawie po wprowadzeniu nowych przepisów drogowcy wytypowali do ponownego uruchomienia strzałek 22 skrzyżowania.
Ale wściekli kierowcy nie czekali, aż drogowcy zechcą się tam pojawić. Wzięli sprawy w swoje ręce. Sami zdejmowali foliowe worki, którymi przykryte były uliczne światła. Teraz jeździ im się łatwiej.
KOMENTARZE (0)
Do artykułu: Kierowcy są wściekli, bo nie ma zielonych strzałek