Państwowy przewoźnik grozi, że zatrzyma na stacji w Bydgoszczy pociągi prywatnego konkurenta, jeśli do niedzieli nie otrzyma spłaty 120 tys. zł długu. Arriva płacić nie zamierza
- Za te usługi nie dostaliśmy ani grosza. Arriva zalega nam 120 tys. zł. Nie zamierzamy dłużej czekać. Żądamy spłaty do niedzieli - stawia ultimatum Henryk Szklarski, dyrektor Zakładu Przewozów Regionalnych PKP w Bydgoszczy.
Strony dodatkowo kłócą się o kwotę, którą Arriva ma płacić PKP PR za zapowiedzi swoich pociągów. Prywatne konsorcjum wycenia tę usługę na 1,3 tys. zł miesięcznie, a PKP PR żąda 5 tys. zł. Jeśli do końca weekendu firmy nie dojdą do porozumienia, w poniedziałek składy Arrivy mogą nie wyjechać na tory, bo rewidenci z PKP nie będą diagnozowali stanu pociągów przed odjazdem. A bez tego pociąg nie może opuścić stacji - czytamy w dzienniku.
Piotr Rybotycki, prezes spółki, odrzuca jednak żądania finansowe państwowego przewoźnika, twierdząc, że są wyssane z palca. Zapowiada też, że poradzi sobie bez usług dotychczasowego monopolisty.
- Sprowadzimy sobie do poniedziałku innych rewidentów, żeby nasze pociągi mogły kursować normalnie. Jedyny kłopot dla pasażerów może być taki, że nie będą one zapowiadane przez megafon. Ale i ten problem wkrótce rozwiążemy - zapewnia w "GW" Rybotycki i dodaje: - Czynimy kroki, żeby zakończyć jakąkolwiek współpracę z Przewozami Regionalnymi, bo to jest dla nas mało wiarygodny partner.