Resort infrastruktury chce mieć za rok kolejną, trzecią już, analizę opłacalności budowy portu.
— Ten problem chcemy wreszcie postawić na nogach, a nie na głowie. O tym, czy taki port przesiadkowy jest potrzebny, powinni decydować eksperci, a nie politycy. Dlatego to eksperci przygotują analizę, która powinna także zawierać wpływ inwestycji na rozwój portów regionalnych. Nie przesądzam, czy taki port powstanie, ale wszyscy czujemy podskórnie, że tak będzie — mówi Tadeusz Jarmuziewicz, wiceminister infrastruktury.
Analiza powinna być gotowa jesienią 2009 r. Inwestycja budowana byłaby systemem partnerstwa publiczno-prywatnego z udziałem dominującego przewoźnika.
— Trudno powiedzieć, czy będzie to LOT, czy konsorcjum przewoźników. Bez względu na to, LOT powinien określić swoją wizję rozwoju na kolejne lata — podkreśla wiceminister.
Tymczasem przedstawiciele narodowego przewoźnika tak daleko nie wybiegają w prognozach.
— Decyzja wymaga starannej analizy ekonomicznej. Nie myślimy w perspektywie 2015- -20 r. Zastanawiamy się, jak przeżyć do 2010 r. Jeżeli LOT ma być przewoźnikiem sieciowym w porcie przesiadkowym, musi mieć partnera. Bez niego nie stworzy przewagi konkurencyjnej. W sojuszu Star Alliance najważniejszym partnerem jest Lufthansa, i to do jej planów rozwoju musimy się odnieść. Dziś niemiecki przewoźnik podkreśla, że Warszawa nie jest dla niego atrakcyjnym portem przesiadkowym — mówi Bartosz Czajka, dyrektor ds. strategicznych i partnerstwa w PLL LOT.
Krzysztof Kapis, były prezes LOT i Urzędu Lotnictwa Cywilnego, dodaje, że Polska nie powinna bać się wizji na miarę budowy Gdyni w okresie dwudziestolecia międzywojennego.
— Powinniśmy ocenić zdolności przepustowe Warszawy na wiele lat i na tej podstawie podjąć decyzję, czy budować port centralny, czy system rozproszonych portów wokół Warszawy — dodaje Krzysztof Kapis.
KOMENTARZE (0)
Do artykułu: Lotnisko wraca jak bumerang