Polacy tracą na podróże do pracy nawet cztery godziny dziennie

Polacy tracą na podróże do pracy nawet cztery godziny dziennie
Fot. Adobe Stock. Data dodania: 20 września 2022

Jedni upierają się przy samochodzie licząc się ze staniem w korkach, inni wolą pociąg, gdzie można popracować na laptopie, jeszcze innym pozostaje autostop.

Jak dojechać do pracy? Dla mieszkających i pracujących w miastach ten problem praktycznie nie istnieje. Wsiada się po prostu w autobus, tramwaj czy własny samochód i jedzie. Niektórzy przemieszczają się na rowerze. W Gdyni radny Andrzej Bień dojeżdża w ten sposób na sesje rady miasta i do pracy. Ale nie każdy ma tak dobrze. Niektórzy do pracy mają daleko, a środków lokomocji wybrać nie mogą. Jak dojeżdżają do pracy i ile tracą na to czasu? - zastanawia się "Gazeta Wyborcza".

Spora grupa jeździ własnym samochodem. Często do innego miasta, ale w większych aglomeracjach nawet przejazd do innej dzielnicy zajmuje sporo czasu. - Rano jadę 1,5 godziny, choć mieszkam i pracuję w Gdańsku. Najpierw muszę zjechać z Oruni do Traktu św. Wojciecha. Tylko, że tę trasę pokonują przed godz. 8 niemal wszyscy moi sąsiedzi. Więc grzecznie, w rządku, powolutku. Nikt się nie denerwuje, wszyscy przyzwyczajeni. Jedni się w korku golą, inni czytają gazety, większość po prostu patrzy przed siebie zaspanymi oczami. Po jakiś 20 minutach wjeżdżam na Trakt św. Wojciecha. Tylko, że nim poruszają się wszyscy, którzy jadą do Gdańska od strony Pruszcza Gdańskiego. Zanim wjadę do centrum mija kolejne 20 minut. W centrum wiadomo, choć przejeżdżam trzypasmową ulicą, to we Wrzeszczu jestem po kolejnych 40 minutach. Potem jeszcze dojazd do Oliwy, kilka bocznych uliczek i na miejscu jestem po jakiś 90 minutach. W drodze powrotnej to samo. Pracuję osiem godzin, a w domu nie ma mnie przez 11. Oczywiście pod warunkiem, że nie ma żadnego wypadku czy robót drogowych. Gdy zajeżdżam do sklepu lub jadę coś załatwić, to wychodzi na to, że w tygodniu mam czas tylko na kolację i sen - opowiada 35-letni informatyk Marek Twardy.

W takiej sytuacji są tysiące mieszkańców dużych miast. Za kierownicą tracą czas, a często także nerwy. Nie jadą pociągiem, nie mogą więc poczytać prasy, rozwiązywać krzyżówek czy zajmować się czymś innym. Po prostu kierują. - Trzy godziny dziennie wycięte z życiorysu. Na szczęście jakiś geniusz wymyślił czytane książki, więc sobie słucham w samochodzie. Szkoda jedynie, że większość propozycji to szkolne lektury - dodaje Twardy. Jeszcze gorzej mają jednak ci, którzy dojeżdżają do innego miasta. Są tacy, którzy jeżdżą 200 km w jedną stronę. W większości zachodnich krajów, jak ktoś zmienia pracę, to zazwyczaj przeprowadza się do nowego miasta. W Polsce raczej nie.

- Żona ma dobrą pracę w Bydgoszczy, a ja w Gdańsku. Nie możemy załatwić sobie porządnego etatu w tym samym mieście, więc przeprowadzka nie wchodzi w grę. A z jednej pensji nie wyżyjemy tak, jak byśmy chcieli. Poza tym dzieci przed maturą nie powinny zmieniać szkoły - wyjaśnia Wojciech Czerwiński, 40-letni menadżer. Codziennie dojeżdża z Bydgoszczy do Gdańska. Twierdzi, że wynajęcie mieszkania się nie opłaca, a firma zwraca mu za dojazdy. Mógłby jeździć samochodem, ale szkoda mu czasu.

- Gdy jadę pociągiem mogę po prostu pracować. Laptop na kolana i już. W pociągu jestem w sumie ponad sześć godzin, w pracy niby też "tylko" sześć, ale tak naprawdę pracuję prawie 12. Nie płacą mi za siedzenie za biurkiem, a myśleć, dzwonić, negocjować i planować mogę wszędzie, mając internet i telefon - podkreśla Czerwiński. Podróże pociągiem nie zawsze są jednak takie spokojne. Wprawdzie w dzień nie grasują (przynajmniej nie tak bezczelnie) kieszonkowcy, ale tzw. "normalni" pasażerowie też potrafią utrudnić życie. - Jest kilka rodzajów pasażerów pociągów. Pierwszy to tacy, jak ja, którzy jadą do pracy i nie mają ochoty na zawieranie znajomości. Mimo to z kilkoma z nich się zakumplowałem i staramy się zawsze jeździć w tym samym przedziale. Dlaczego? Bo niektórzy ludzie doprowadzają nas do szału. Na przykład wsiada taki młodzian i zagląda mi w ekran, pytając w co gram. I zasypuje pytaniami o procesor, kartę graficzną i inne duperele. I za cholerę nie chce zrozumieć, że nie mam ochoty tracić z nim czasu na rozmowie. Albo jakiś żul, który przez dwie godziny próbuje mnie namówić na wspólne "opracowanie flaszeczki". Niektórzy śmierdzą, jakby się miesiąc nie myli. Szkoda gadać - denerwuje się Czerwiński.

Nie powinien jednak narzekać, bo przynajmniej ma czym jechać. Pociąg jeździ codziennie, czasem się spóźnia, ale jeździ. A ze wsi Mariusza Spadło do Wejherowa nie jeździ nic. Żaden pociąg, autobus czy choćby prywatny busik. Pan Mariusz od czterech lat pracuje w hurtowni materiałów budowlanych i nie spóźnia się do pracy częściej niż dwa razy w miesiącu. Jeździ autostopem. "Przystanek" ma pod samym domem. - Mam dom przy drodze, więc po prostu wychodzę, dogryzam kanapkę, kciuk w górę i czekam. W zimę czasem ze 20 minut, bo mało kto jeździ, ale latem najwyżej kilka - opowiada. Do pracy ma 15 kilometrów, więc po drodze zawsze zdąży porozmawiać z kierowcą. Niektórzy już go poznają i gdy zabierają po raz kolejny, dziwią się, że poprzedniego dnia nie widzieli go na trasie. Kilka lat temu do dobrego obyczaju należało zostawić "parę groszy" kierowcy, ale to już przeszłość. - Najpierw ludzie dziwnie się na mnie patrzyli, a potem, gdy chciałem 2 zł zostawić, to mi jeden powiedział, żebym sobie kupił batona. No to już nie daję - podkreśla Spadło.

Takie podróże mają swoje zalety i wady. Pan Mariusz lubi poznawać nowych ludzi, ale jak sam mówi na tej trasie zna już niemal wszystkich. Dojazdy nic go też nie kosztują. Gorzej jest jednak z powrotem. W mieście mało kto zabiera autostopowiczów, więc czasem musi kilka kilometrów iść, by zatrzymać samochód przy wyjeździe. Najgorzej jest, gdy pada deszcz. - Część osób po prostu mnie nie widzi, a inni nie zatrzymują się, bo nie chcą żeby im pobrudzić samochód. Jeden taki mi się nawet przyznał, gdy jechaliśmy w ładną pogodę, że "zmokniętych brudasów to on nie zabiera". Teraz jak widzę jego samochód, to nigdy go nie zatrzymuje. Ma charakterystyczną, wielką, terenową gablotę. Ale trudno, trzeba mieć swój honor. Jak ja sobie w przyszłym roku kupię auto, to wszystkich będę zabierał - zapewnia Spadło.
×

DALSZA CZĘŚĆ ARTYKUŁU JEST DOSTĘPNA DLA SUBSKRYBENTÓW STREFY PREMIUM PORTALU WNP.PL

lub poznaj nasze plany abonamentowe i wybierz odpowiedni dla siebie. Nie masz konta? Kliknij i załóż konto!

Zamów newsletter z najciekawszymi i najlepszymi tekstami portalu

Podaj poprawny adres e-mail
W związku z bezpłatną subskrypcją zgadzam się na otrzymywanie na podany adres email informacji handlowych.
Informujemy, że dane przekazane w związku z zamówieniem newslettera będą przetwarzane zgodnie z Polityką Prywatności PTWP Online Sp. z o.o.

Usługa zostanie uruchomiania po kliknięciu w link aktywacyjny przesłany na podany adres email.

W każdej chwili możesz zrezygnować z otrzymywania newslettera i innych informacji.
Musisz zaznaczyć wymaganą zgodę

KOMENTARZE (0)

Do artykułu: Polacy tracą na podróże do pracy nawet cztery godziny dziennie

NEWSLETTER

Zamów newsletter z najciekawszymi i najlepszymi tekstami portalu.

Polityka prywatności portali Grupy PTWP

Logowanie

Dla subskrybentów naszych usług (Strefa Premium, newslettery) oraz uczestników konferencji ogranizowanych przez Grupę PTWP

Nie pamiętasz hasła?

Nie masz jeszcze konta? Kliknij i zarejestruj się teraz!