Koszty działalności firm przewozowych realizujących przewozy na terenie Niemiec po wprowadzeniu w tym kraju nowych przepisów o płacy minimalnej mogą wzrosnąć o 20 proc., a część firm może zbankrutować - mówią PAP przedstawiciele organizacji zrzeszających przewoźników.
Przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Transportu Drogowego Bolesław Milewski powiedział PAP, że konsekwencją niemieckich przepisów może być wzrost kosztów działalności firm przewozowych, o co najmniej o 20 proc. Jego zdaniem dodatkowo kierowcy będzie trzeba zapłacić ok. 350 zł za każdy dzień pracy.
"Przecież firmy nie są przygotowane i nie mają takich zasobów finansowych. Ze względu na kłopoty związane z embargiem rosyjskim firmy musiały wydać część pieniędzy na utrzymanie taboru, który nie jeździ i nie zarabia, bo przecież trzeba spłacać leasing czy kredyty" - powiedział Milewski. Dodał, że część firm może zbankrutować z tego powodu.
W ocenie prezesa Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Drogowych Jana Buczka niemieckie przepisy mogą też doprowadzić do zwolnień w firmach przewozowych.
"Mamy milion osób zatrudnionych bezpośrednio w transporcie, jeżeli tylko 20 proc. z tych firm padnie, to 200 tys. osób będzie szukało pracy. A to w konsekwencji spowoduje utratę części rynku. Nasze zniknięcie, nie będzie dostrzeżone przez transportowy rynek europejski, bowiem na nasze miejsce czekają przewoźnicy litewscy, rosyjscy, białoruscy, węgierscy" - podkreślił Buczek w rozmowie z PAP.
Maciej Wroński, przewodniczący Organizacji Pracodawców Transport i Logistyka Polska powiedział, że niemieckie przepisy o płacy minimalnej wymagają również spełnienia szeregu wymogów informacyjnych, m.in. takich jak wysyłania do urzędu celnego w Kolonii z odpowiednim wyprzedzeniem informacji w języku niemieckim o tym, w jakich dniach pracownik będzie przebywał na terytorium Niemiec. "To praktycznie uniemożliwia realizowanie nagłych zleceń, bo zamiast zajmować się organizacją przewozu będziemy musieli się zajmować wysyłaniem dokumentów" - powiedział PAP Wroński.
Dodał, że w konsekwencji firmy, żeby móc realizować nagłe zlecenia, będą musiały zatrudnić dodatkowe osoby. "A w przypadku większych firm niewykluczone, że trzeba będzie stworzyć całe działy" - powiedział.
Wroński podkreślił, że przedsiębiorcy podejmujący obecnie decyzje o realizowaniu operacji transportowych przez Niemcy boją się, że niemiecka służba celna zatrzyma ich i zarzuci im niedopełnienie obowiązków informacyjnych, a to jest zagrożone karą do 30 tys. euro.
"Boimy się także, że w lutym, kiedy minie już ten pierwszy miesiąc pracy, po którym wypłaca się pensje, niemieckie służby zobaczą, że nie wypłaciliśmy stawki 8,5 euro za godzinę i będą mogły na nas nałożyć karę w wysokości do 500 tys. euro" - zaznaczył.
Sytuacja polskich przewoźników w związku z niemieckimi przepisami o płacy minimalnej będzie tematem rozmów polskich ministrów w przyszłym tygodniu w Berlinie. Minister infrastruktury i rozwoju Maria Wasiak w czwartek ma spotkać się z niemieckim ministrem transportu i infrastruktury cyfrowej Alexandrem Dobrindtem. Dzień później planowane jest spotkanie ministra pracy Władysława Kosiniaka-Kamysza z jego odpowiedniczką Andreą Nahles.
Niemieckie przepisy pozytywnie oceniają za to polskie organizacje związkowe. Szefowie struktur sektora transportu Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych, NSZZ "Solidarność" i Forum Związków Zawodowych przesłali list do niemieckiej minister pracy i spraw socjalnych Andrei Nahles, wyrażający poparcie dla działań rządu w Berlinie.
Związkowcy zapowiadają, że liderzy polskich central związkowych ("S", FZZ i OPZZ) oraz największej niemieckiej centrali związkowej zrzeszającej transportowców - DGB przygotowują wspólne stanowisko, popierające regulacje dot. stawek dla kierowców w kontekście wprowadzonej w Niemczech stawki minimalnej